*

Masz 0 produktów w koszyku

Indie Nepal 08

„W krainie maharadżów i królestwie Himalajów”

 

             Po ubiegłorocznej wyprawie do Mongolii tym razem udało mi się udać w egzotyczną podróż do Indii i Nepalu.

            22 października 2008 roku wspólnie z moim przyjacielem Adamem z Krakowa wystartowaliśmy z lotniska we Frankfurcie katarskimi liniami lotniczymi, by po kilkunastogodzinnym locie z przesiadką w Doha, wylądować w stolicy Indii - New Delhi.

            Po dotarciu na miejsce zakwaterowaliśmy się w jednym z hoteli niedaleko ulicy zwanej Main Bazar. Pierwszym wrażeniem po wyjściu na ulicę były tłumy ludzi zmierzające w różne strony oraz specyficzny „zapach”, który towarzyszył nam przez całą podróż po Indiach.  Pierwszy dzień upłyną nam na aklimatyzacji i rozpoznaniu najbliższej okolicy hotelu.

            Drugiego dnia pobytu w New Delhi udaliśmy się do komendy głównej policji, gdzie chcieliśmy porozmawiać o pracy policjantów w Indiach i przekazać drobne upominki. Niestety do spotkania nie doszło z tej przyczyny, że po ostatnich wybuchach bombowych bardzo zaostrzono środki ostrożności. Przepustkę mogliśmy uzyskać tylko przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych a na to nie było czasu. W związku z powyższym ograniczyliśmy się do zrobienia zdjęć z policjantami hinduskimi oraz wręczenia im na ulicy znaczków IPA. Policjanci hinduscy są widoczni na każdym kroku przeważnie w patrolach czteroosobowych. Co najmniej dwóch z nich ma karabiny maszynowe. Niektórzy noszą olbrzymie strzelby. Nieodzownym „gadżetem” jest metrowej długości kij bambusowy, odpowiednik naszej pałki policyjnej. Do tego dochodzi bardzo poważna mina, więc wyglądają na groźnych. Praktycznie przy wejściu do każdego z bardziej znanych i odwiedzanych przez turystów miejsc przy wejściu stoją policjanci dokładnie przeszukujący osoby i zawartość ich bagaży. Czasem jak np. przy wejściu do Fortu w Delhi ustawione są zadaszone posterunki zbudowane z worków
z piaskiem, gdzie na górze stoi gotowy do strzału karabin maszynowy. Wracając do naszej podróży, to jeszcze w tym samym dniu postanowiliśmy zwiedzić najciekawsze miejsca New Delhi. Wynajętym sześcioosobowym jeepem ruszyliśmy po najciekawszych miejscach stolicy. Pierwszym miejscem, do którego udaliśmy się, był pięknie położony wśród zieleni grób Mahatmy Ghandiego. Następnie pojechaliśmy do mauzoleum Humajuna (przy budowie Tadż Mahal wzorowano się na architekturze tegoż właśnie mauzoleum). Stamtąd ruszyliśmy pod wieżę, tzw. Kutab Minar. Kolejną atrakcją było zwiedzanie Czerwonego Fortu. Po zwiedzeniu fortu wsiedliśmy do riksz i odjechaliśmy w kierunku Old Delhi. Wąskie uliczki starego miasta, gdzie ciężko było rozminąć się rikszy z rowerem, uderzają kolorystyką wystaw sklepowych, których jest tutaj niezliczona ilość. Z każdego sklepiku właściciele starają się zachęcić choćby tylko do wejścia do wnętrza. Z czasem stało się to bardzo uciążliwe, również ze strony hindusów sprzedających różnego rodzaju przedmioty „z ręki”. Szachy, fujarki, koraliki, torebeczki, jednym słowem wszystko na czym można zarobić parę rupii. Po kilkudziesięciu minutach jazdy rikszą dotarliśmy do hotelu, po drodze często mijając spacerujące swobodnie krowy. W hotelu od razu wzięliśmy odświeżający prysznic, gdyż czterdziestostopniowy upał dał się nam we znaki. Wieczorem udaliśmy się do pobliskiego baru by skosztować miejscowych potraw. Kuchnia hinduska to przede wszystkim ryż
z różnego rodzaju dodatkiem mięs, sosów i serów. Początkowo mieliśmy obiekcje co do jedzenia przyrządzanego tuż przy ulicy, jednak przemogliśmy się i po chwili jedliśmy już potrawę o nazwie pakora podaną w miseczce zrobionej z suchych liści.

            W kolejnym dniu naszej wyprawy ruszyliśmy na zwiedzanie tzw. Złotego Trójkąta, w skład którego wchodzi opisane wcześniej New Delhi, Jaipur i Agra. Kilka kilometrów przed Jaipurem w miejscowości Amber znajduje się potężny fort położony między górami, przez które, niczym chiński mur przebiega ufortyfikowanie. Tu spotkaliśmy zaklinaczy węży
z tańczącą kobrą. Jaipur jest największym miastem i stolicą Rzdżastanu. Nosi przydomek „Różowego miasta”, gdyż wszystkie budynki starego miasta pomalowane są na różowo. Największą atrakcją miejscowości Jaipur jest tak zwany Pałac Wiatrów wybudowany m.in.
w takim celu, aby królewskie dworki mogły niezauważone śledzić przez okno życie miasta.
W mieście tym oprócz wspomnianego pałacu znajduje się również obserwatorium astronomiczne oraz pałac maharadży. Po zrobieniu zakupów w jednym ze sklepów jubilerskich, właściciel oprowadził nas po swoim domu częstując whisky. Na zakończenie wizyty zaprosił mnie i mojego przyjaciela Adama na wieczorną uroczystość urodzin jego córki, która w tym dniu kończyła 17 lat. Po powrocie do hotelu przygotowaliśmy drobne upominki dla solenizantki i o umówionej godzinie stawiliśmy się
w domu hinduskiej rodziny. Życzenia, prezenty i mogliśmy zasiąść „do stołu”. Należy dodać, że dom gościnnych hindusów był bardzo wąski, a większą część pokoju, w którym byliśmy goszczeni, stanowiły lady z biżuterią. Zasiedliśmy na podłodze, gdzie służące do spania miejsce zostało przykryte ceratą. Oprócz mnie i mojego przyjaciela do posiłku zasiedli również właściciele sklepu i ich trójka dzieci. Pani domu podała placek cziapati i
w miseczkach jakieś niezidentyfikowane sosy. Nie bardzo wiedzieliśmy jak to jeść więc ociągając się czekaliśmy, aż pierwsi zrobią to hindusi. Kolejnym daniem był ryż z mięsem polany sosem, które to danie zjedliśmy palcami. Po posiłku szklaneczką whisky wznieśliśmy toast, po czym razem z Adamem odśpiewaliśmy po polsku okolicznościową wiązankę zaczynając od „Sto lat”, a kończąc na „I jeszcze jeden i jeszcze raz…”. Około północy,
w bardzo dobrych humorach, rozstaliśmy się robiąc na pożegnanie kilka wspólnych zdjęć.

            Kolejnym etapem naszej podróży był przejazd do Agry. Kilkanaście kilometrów przed tą miejscowością odbiliśmy na północ do miasta Mathura.  Jest to nieduże miasteczko słynące
 z tego, że właśnie tu podobno urodził się sam Lord Kriszna. Dla upamiętnienia tego faktu zbudowano tu dużą i piękną świątynię, która nawiedzana jest nieustannie przez tłumy wyznawców Kriszny.

Niestety obowiązuje bezwzględny zakaz wnoszenia aparatów fotograficznych i telefonów komórkowych na teren świątyni, a wszyscy są dokładnie „prześwietlani” przy wejściu.

Na noc dojechaliśmy do Agry i udaliśmy się do hotelu. Na drugi dzień zwiedzanie Agry rozpoczęliśmy od fortu. Czerwony Fort jest w istocie zespołem budowli zamkniętych wewnątrz potężnych, czerwonych murów zewnętrznych o wysokości do 20 metrów i łącznej długości około 2,5 kilometra. Wewnątrz znajduje się szereg budowli, głównie o charakterze pałacowym. Z fortu udaliśmy się do miejsca w którym znajduje się jeden z siedmiu cudów świata: Tadż Mahal.

wzniesione przez Szahdżahana z dynastii wielkich Mogołów, na pamiątkę przedwcześnie zmarłej, ukochanej żony Mumtaz Mahal. Obiekt bywa nazywany świątynią miłości.

 Budowa Tadź Mahalu trwała dwadzieścia dwa lata i pracowało przy niej, według różnych podań, od 20 do 25 tysięcy robotników (cyt. Wikipedia). Na terenie Tadż Mahal spędziliśmy kilka godzin aż do zachodu słońca.  Jest to naprawdę jedna z najpiękniejszych budowli na świecie.

Z miejscowości Agra lokalnym pociągiem udaliśmy się do Kajuraho, gdzie mogliśmy podziwiać zbudowane tysiąc lat temu świątynie, których zewnętrzne mury zdobią rzeźbienia w których ukazani są bogowie, wojownicy, mitologiczne zwierzęta. Jednak głównym motywem rzeźb  jest erotyka przedstawiająca niebiańskie panny w kuszących pozach i pary w miłosnym uścisku.

Z Kajuraho nocnym pociągiem pojechaliśmy do Varanasi,  świętego miasta Hindusów. Tu przybywają pielgrzymi z całych Indii, by zanurzając się w wodach Gangesu zmyć wszystkie grzechy. Do wody schodzi się po schodach tzw. Ghatach, na których zwłaszcza o świcie roi się od Hindusów.

My jednak nie czekając na następny dzień wynajęliśmy łódź, którą odbyliśmy przejażdżkę po Gangesie. Wieczorem uczestniczyliśmy w obchodach święta w miejscu zwanym  Solomoni Place, gdzie kolorowo ubrani kapłani odprawiali nieznane nam obrządki. Jeszcze tej samej nocy postanowiliśmy ruszyć w kierunku granicy hindusko-nepalskiej. Opuszczając po 8 dniach Indie byliśmy bardzo zmęczeni  upałem, tłumami ludzi, „zapachem” i z nieukrywaną radością czekaliśmy na relaks na łonie natury w Nepalu. Zanim to nastąpiło, kursowym autobusem jadąc z kurami, workami cukru
 i imprezującymi pasażerami po 24 godzinach jazdy dotarliśmy do Pokhary, drugiego  co do wielkości po Kathmandu miasta  Nepalu. Stąd po dniu odpoczynku wyruszyliśmy do miejscowości Nayapul, gdzie zaczynał się nasz czterodniowy trekking w Himalajach. Wspinając się krętymi, kamiennymi ścieżkami pięliśmy się w górę napotykając na naszej trasie wioski, gdzie obserwowaliśmy życie miejscowej ludności. Po trzech  dniach wspinaczki dotarliśmy do miejscowości Gorepani. Tu mieliśmy podziwiać wschód słońca z położonego na wysokości 3210 m punktu widokowego Poon Hill. Niestety, ze względu na niski pułap chmur mogliśmy obserwować tylko częściowo himalajskie ośmiotysięczniki.

 Po powrocie z trekkingu od razu przemieściliśmy się do National Chitwan Park,  gdzie zakwaterowano nas w domkach campingowych. Następnego dnia o świcie popłynęliśmy canoe  po wijącej się przez dżunglę rzece obserwując różne gatunki ptaków i zwierząt z krokodylami włącznie. 
Z łodzi przesiedliśmy się na słonie  i ruszyliśmy w głąb dżungli. Jadąc w ten sposób mogliśmy z kilku metrów obserwować pasące się nosorożce, główną atrakcję tego parku. Ale dla mnie oglądanie nosorożców z grzbietu słonia nie było wystarczające. Podczas, gdy Adam udał się na konną przejażdżkę, ja postanowiłem noc spędzić w dżungli na wieży obserwacyjnej. Razem z dwoma młodymi Nepalczykami musieliśmy przejść przez olbrzymią polanę na środku której stała wieża obserwacyjna. Ale żeby tam się dostać musieliśmy przekradać się pomiędzy pasącymi się nosorożcami. Adrenalina podskoczyła, gdy jeden z nich ruszył w naszym kierunku, na szczęście jadący ścieżką na słoniu poganiacz szybko znalazł się pomiędzy nami i skierował nosorożca w zarośla.
Z bijącymi mocno sercami  przedostaliśmy się w końcu do wieży. Tu zostawiłem plecak
i postanowiłem zrobić parę zdjęć z bliska pasącym się nosorożcom. Do jednego z nich podszedłem na odległość nie większą niż 40 metrów i wpadłem na pomysł, żeby jeden z przewodników zrobił mi zdjęcie z nosorożcem w tle.  Gdy młody Nepalczyk pstryknął mi fotkę, popatrzył na aparat, podniósł głowę i w jego oczach zauważyłem przerażenie. Krzyknął tylko głośno i rzucił się do ucieczki. Ja nie zastanawiając się od razu pobiegłem za nim. Musze dodać, że ok. 20 metrów od wieży obserwacyjnej stało duże drzewo ze specjalnie wydrążonymi stopniami i grubymi konarami. Szarżujący na nas jak się okazało nosorożec sprawił, że w ciągu pięciu sekund ja i dwaj Nepalczycy siedzieliśmy na drzewie obserwując z góry  olbrzymie cielsko rozjuszonego ssaka. Po kilku minutach zwierzę oddaliło się, a my szybko przedostaliśmy się do wieży.  Stąd można było bezpiecznie obserwować żerujące antylopy, nosorożce i dzikie świnie.  Noc na wieży minęła spokojnie, oprócz dwóch ukąszeń na szyi nic ciekawego mnie nie spotkało. Rankiem przedostaliśmy się pomiędzy drzewami do wioski i po przyjaznym pożegnaniu rozstałem się z moimi przewodnikami.

Po trzydniowym relaksie w Chitwan Park ruszyliśmy do stolicy Nepalu – Kathmandu.  Tu spędziliśmy kilka dni mając bazę wypadową w jednym z hoteli. Zwiedziliśmy zabytki stolicy, a  tym  Durbar Squer, dom żywej bogini Kumari, miejscowe bazary oraz uczestniczyliśmy w paleniu zwłok w dzielnicy Paschupatinat. Ponadto zwiedziliśmy położone niedaleko zabytkowe miasto Bhaktapur
i podziwialiśmy Himalaje z punktu widokowego Nagatgor.

Dodatkową atrakcją naszego pobytu był dwudniowy rafting na wijącej się górskiej rzece Bhote Khosi, która  na pewnych odcinkach ma stopień trudności 4+ w sześciostopniowej skali. Muszę powiedzieć, że adrenalina skoczyła w górę, gdy ponton niesiony nurtem rzeki raz stawał pionowo, to znów dziobem zanurzał się w wodzie, a fala uderzała z taką siłą, że w każdej chwili można było wylądować za burtą. Po powrocie z Kathmandu udaliśmy się na posterunek miejscowej Policji. Jego wygląd zewnętrzny nie budził zaufania. Wnętrze tez nie nadaje się do opisu, jednak pełniący służbę Policjanci byli bardzo uprzejmi. Wśród nich była jedna kobieta, z którą oczywiście zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia. Po krótkiej rozmowie przy herbatce wymieniliśmy drobne upominki. Ja na pamiątkę dostałem czapkę policyjną, krawat i nóż jaki do niedawna jeszcze używali policjanci, gdy władzę
w Nepalu sprawował król. Można powiedzieć, że w chwili obecnej w Nepalu są dwie policje. Maoiści, którzy przejęli władzę w kraju w maju ubiegłego roku nie mogąc wcielić w szeregi policji swoich ludzi, po prostu utworzyli swoją policję. Zadaniem jej jest przede wszystkim pomoc w regulowaniu ruchem pojazdów, ale w rzeczywistości wygląda to tak, że na skrzyżowaniu stoi dwóch „normalnych” policjantów, a w uliczkach prowadzących do skrzyżowania starają się gwizdkami i bambusowymi kijkami regulować ruchem policjanci maoistów. Na skrzyżowaniu mimo takich sił porządkowych panuje chaos, Na jednym z sygnalizatorów świetlnych świeci pulsujące czerwone światło, a na przeciwny stałe czerwona, a wszyscy i tak jadą jak im pasuje.

I tak dobiegła końca nasza podróż. Samolotem wróciliśmy do New Delhi, skąd  odlecieliśmy do Frankfurtu, a następnie autobusem do Polski.

Już myślimy o kolejnej wyprawie. Najprawdopodobniej będzie to Uzbekistan ze starożytną Samarkandą i Bucharą, Kirgistan z przepięknymi krajobrazami i bogatą florą i fauną oraz Turkmenistan z pustynią  Karakorum.  Ale to dopiero w 2010 roku.

W roku 2009 planuję zorganizowanie wyprawy w tajgę Mongolii, konno dwa tygodnie , tylko wędki, łuki i noże.  A Uzbekistan zobaczę, jak uda mi się wrócić z tajgi. Do zobaczenia na szlaku.

 

*